„FSO” Tomka Sikory to zdjęcia pochodzące z kalendarza, nad którym na zlecenie Fabryki Samochodów Osobowych artysta pracował na początku lat osiemdziesiątych. Prezentowane po raz pierwszy były właśnie w OiFP.
– Jak ogólnie wiadomo, reklama ma sens tylko w krajach, w których podaż (produkcja) jest wyższa niż popyt. W krajach demokracji ludowej, do których należała PRL do 1989 roku, sytuacja była zgoła odwrotna. Ludzie tworzyli gigantyczne kolejki, aby zakupić towar rzucony od czasu do czasu na rynek. A jednak zalążki reklamy powstały w tamtym czasie, a to za sprawą artykułów eksportowanych, które należało w jakiś sposób promować za granicą ulotkami, broszurami, plakatami czy kalendarzami – opowiada Tomek Sikora. – W 1982 roku odebrałem telefon od szefa komórki reklamowej (bodajże jedno- lub dwuosobowej) w zakładach FSO – Fabryki Samochodów Osobowych w Warszawie – z prośbą o wykonanie 12 zdjęć do kalendarza tychże zakładów. Na pytanie, czy mam swobodę w opracowaniu koncepcji, usłyszałem: „Tak, oczywiście. Jest tylko jeden jedyny warunek. Nie pokazuj karoserii poloneza, ponieważ nie uległa prawie żadnym zmianom od 6 lat”. Nietrudno się domyślić, z jaką euforią przyjąłem zlecenie. Od dawna bowiem chodziły mi po głowie surrealistyczne obrazki kraju, w którym człowiek wydawał dwa razy więcej pieniędzy, niż zarabiał, kraju, w którym nie istniał żaden butik mody poza Hofflandem w Juniorze w Warszawie, a dziewczyny były świetnie poubierane, przerabiając zagraniczne ciuchy kupione na bazarze lub szyjąc je same, i wreszcie – kraju, w którym sklepy mięsne z gołymi hakami bardziej przypominały szatnie, a stoły na ucztach urodzinowych czy imieninowych uginały się pod ciężarem wspaniałych potraw mięsnych. Kupiłem gdzieś od kogoś aparat rosyjski Horizont, aby dzięki nadzwyczaj szerokiemu kątowi (140 stopni – tyle, ile widzimy naszymi oczami) fotografować bardziej lub mniej zaaranżowane sytuacje przez przednią szybę Poloneza z pozycji pasażera. Miałem na to dwie rolki filmu barwnego Kodaka – zdradza artysta.
– Zdjęcia miałem w głowie. Szkicowałem je niejednokrotnie, patrząc na próby z tego niezwykłego aparatu. Po paru tygodniach zaakceptowane zdjęcia poszły do druku i kalendarz ukazał się tuż przed stanem wojennym, dzięki czemu otrzymałem honorarium, egzemplarze autorskie, a świat zobaczył moją wizję PRL-owskiej Ojczyzny, która właśnie została opanowana przez wojsko.
W październiku 1982 roku dotarłem do Melbourne, gdzie postanowiłem założyć ze swoim przyjacielem studio fotografii reklamowej. Wyrwany z komunistycznej rzeczywistości, bez języka, bez kontaktów i jakiejkolwiek wiedzy na temat rynku reklamy, zacząłem chodzić do agencji reklamowych. Miałem w swojej teczce trzy projekty: makietę albumu „Lalka”, ilustracje fotograficzne do „Alicji w krainie czarów” oraz jedyną pracę reklamową – kalendarz FSO. Te dwie ostatnie pozycje otworzyły mi drzwi do, wydawało się, niedostępnego raju reklamy. Oglądający kalendarz dyrektorzy artystyczni wychwalali pod niebiosa wyższość kultury reklamowej Europy nad rynkiem australijskim, którego klienci nigdy nie zaakceptowaliby koncepcji promocji produktu bez jego pokazania. Nieznajomość języka (na szczęście) nie pozwoliła mi sprostowanie i ujawnienie prawdy.
Tomek Sikora
Fotograf, autor kilkudziesięciu wystaw indywidualnych na całym świecie oraz 65 wydawnictw autorskich. Był wielokrotnie nagradzany za kreatywność w fotografii. Dwukrotnie wybrany fotografem reklamowym roku w Australii, gdzie mieszkał przez wiele lat. Autor międzynarodowych kampanii reklamowych dla Hotelu Sheraton i Intercontinental, linii Singapore Airlines, marki Reebok. W 2002 roku powołał do życia, wraz z Andrzejem Świetlikiem, Galerię Bezdomną, promującą w wielu krajach fotografię niezależną. W 2009 roku nakładem wydawnictwa Znak ukazał się album „Tomek Sikora światłoczuły”, zawierający kilkaset zdjęć oraz wiele anegdot.