Wystawa pod tytułem „Moskwa” ukazuje stolicę Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w roku 1960. Tadeusz Rolke realizował w Moskwie zlecenie kultowego miesięcznika „Ty i Ja” – jego zadaniem było sfotografowanie sowieckiej mody. Temat pracy stał się z czasem pretekstem do tego, by zarejestrować coś więcej: fragment radzieckiej rzeczywistości. Pejzaże ulic, targowisk, niedający się opisać klimat tamtego czasu i miejsca.
Nie jest to cykl zamknięty, raczej wybór. Aparat, którym fotografował wówczas Rolke, miał wadę konstrukcyjną i część fotografii lub ich fragmenty są lekko prześwietlone. Fotografowi towarzyszył w Moskwie „anioł stróż” oraz oczekiwanie, że pokaże „osiągnięcia socjalizmu”. Część zdjęć robiona była w pośpiechu, z ręki, mimochodem. Modelki i moda są na planie pierwszym, ale nie błyszczą. Zdjęcia dominuje klimat niedopowiedzenia, który nie do końca było świadomym wyborem fotografa, raczej wynikał z narzuconego pola możliwości. Za kobietami w płaszczykach i sukienkach widzimy świat szerokich przestrzeni miejskich, siermiężnych neonów, kobiet w chustkach i mężczyzn w kiepskich płaszczach, wszystko to szare. Chciałoby się, żeby fotograf podszedł bliżej, wyostrzył obraz, rozszerzył kadr. To niedopowiedzenie irytuje jak spojrzenia modelek, które nigdy nie uśmiechają się do obiektywu. Taka moda, taka Moskwa, taki czas.
Później, za lat dziesięć, kiedy Rolke wyjedzie do Niemiec, będzie fotografował dla „Sterna”, „Die Zeit”, „Der Spiegel” czy jeszcze później – w latach 80., gdy wróci do pogrudniowej Polski, okrzyknięty zostanie polskim Cartier-Bressonem, zwracać będzie uwagę intuicją chwili wartej uwiecznienia, szczególnego momentu, który albo udaje się chwycić w kadr, albo umyka na zawsze. Fotografie z „Moskwy” są inne, jakby z premedytacją nieefektowne, przemyślnie „zwyczajne” . To zapis klimatu tamtego czasu, fotografia atmosfery, ducha, skromne potwierdzenie klasy reportażysty.
Tadeusz Rolke wyznaje starą zasadę, że „nie aparat robi zdjęcie, ale zdjęcie robi człowiek”. Prawda trochę zapomniana w czasach aparatów cyfrowych i kart graficznych o pojemności tysięcy ujęć. Fotograf dokonuje wyboru pośród nieskończonej liczby możliwości przed naciśnięciem migawki, nie zaś na ekranie komputera spośród dziesiątek czy setek „ikonek”. Wybiera czas, miejsce, temat, sposób. Reszta, o której tak leciutko pisze się: „robiona mimochodem”, to po prostu talent. W przypadku tego artysty warto dodać jeszcze żelazną konsekwencję. Po latach okazuje się, że to ona, dyscyplina reportażysty, waży o sile dzieła.