William Hedley
musicweb-international.com
Mnogie i różnorodne są dostępne nagrania podniosłego „Całonocnego czuwania” Rachmaninowa, często nazywanego także „Nieszporami”. Ralph Moore, recenzując ostatnio nowe wydanie mistrzowskiej interpretacji Mikołaja Korniewa w wykonaniu kameralnego St. Petersburg Chamber Choir (nakład wytwórni Decca), właśnie rosyjskich śpiewaków wyróżnia, i z łatwością można zrozumieć, dlaczego. I mnie osobiście to ten występ najbardziej się podoba. A to napisałem o nim, recenzując inne wykonanie z 2012 roku: „Tempo jest tutaj perfekcyjne, a jednak nie usłyszymy tu cudownego crescenda/decrescenda, które Petersburskiemu Chórowi Kameralnego udało się osiągnąć w 1986 roku pod dyrekcją Władysława Czernuszenki na nagraniu dla Chant de Monde. Choćby dla tego jednego momentu – który pozostawia słuchacza w zachwycie i zdumieniu, czy petersburski chór zasilają normalne ludzkie istoty – starsze wykonanie, dostępne teraz na płycie, choć trudno dostępne, pozostaje niezastąpione. To niezwykle inspirujący wyobraźnię utwór chóralny, a łotewski zespół mu oddaje mu sprawiedliwość”. Recenzowałem nagranie, które stało się jednym z moich ulubionych, dla Ondine nagrał je Łotewski Chór Radiowy, jeden z najlepszych na świecie, pod dyrekcją Sigvardsa Kļavy. Dźwięk jest klarowniejszy, z mniejszym pierwiastkiem tego, co tacy ludzie Zachodu jak ja byliby skłonni uznać za rosyjską „duszę”, lecz z takimi pasażami w części drugiej, Kļava i jego cudowni śpiewacy osiągają zachwycające i przemożne uczucie spokoju. To niejedyna zaleta znakomitego występu. Nie każdy uzna decyzję dyrygenta o powierzeniu solowej partii kontraltu całej grupie altów, ale moim zdaniem wypada to pięknie. Czernuszenko umyka porównaniom: wysoce ekspresyjny, może nawet zbytnio w niektórych momentach, lecz jednak zawsze z taką dyscypliną, że mnie to przekonuje. Tonacja nie odpowiada może standardowi Łotyszy, ale niezwykłe oddanie decyduje o zwycięskim charakterze występu.
Żaden kolekcjoner nie może mieć zbyt wielu wersji „Całonocnego czuwania”, i z dumą mogę powiedzieć, że nowa polska wersja z pewnością należy do najlepszych. Dynamiczny, mocny start nadaje ton nagraniu. Jest tu siła tam, gdzie inne zespoły budzą uczucie wyciszonej świętości. Śledzenie tego wykonania z partyturą ukazuje momenty, w których dyrygent chętnie ignoruje kompozytorskie oznaczenia. W sekcji drugiej, „Bless the Lord, O My Soul”, na przykład, pomija wiele oznaczeń pianissimo, co jest niewątpliwie szkodą, jeśli wziąć pod uwagę wyjątkowo wdzięczne brzmienie, jakie udaje się uzyskać chórowi w całym występie. (Tu powinienem dodać, że niemal wszyscy dyrygenci kierują się ku traktowaniu tej partytury raczej jak zbioru wskazówek niż ściśle określonych reguł). Wśród wspaniałych momentów, zbyt wielu, by je wyliczać ze szczegółami, należy wymienić zamykającą kadencję czwartej części – „Gentle Light” (w mojej partyturze „Gladsome Light”), gdzie trzecie basy wymagają spadku dźwięku bezpośrednio z niskiego As do dolnego, grobowego C. Tu z zadaniem poradzono sobie znakomicie, podobnie jak ze słynną, technicznie nieco łatwiejszą, ale nie mniej imponującą skalą w dół do niskiego B-dur, która kończy tę część. Podczas szukania konkretnych przykładów, które czynią to nagranie tak dużym sukcesem, poza tym, że jest ono po prostu niezwykle przyjemne do słuchania, słuchacz zostaje obezwładniony maestrią, z jaką dyrygent kontroluje liczne zmiany tempa w późniejszych częściach. W rękach mniej doświadczonych łatwo tu zgubić koordynację, lecz Violetta Bielecka z łatwością mierzy się z tymi trudnymi fragmentami. Dwoje głównych solistów można pochwalić bez wątpienia – i choć raz bas, na którym spoczywa odpowiedzialność za dwie krótkie wstawki celebranta, zasługuje na swoje miano w booklecie.
Wykonanie zostało znakomicie nagrane, z dużą przestrzenią daną głosom, ale bez zbytniej ingerencji pogłosu. Ciekawą notkę autorstwa Magdaleny Gajl uzupełniają doskonałe opisy każdej części, które zawierają, powiedzmy, kilka obserwacji, które mogą nie wpasować się w poglądy wszystkich. Tłumaczenie na język angielski autorstwa Tomasza Zymera zostało napisane z dużo większym sukcesem, niż to często bywa. Teksty pieśni zamieszczono na kolejnych stronach, nie obok siebie – po polsku, angielsku i rosyjsku (w cyrylicy).
Muszę przyznać się, że także, jak to się często obserwuje, przywiązuję się, czasem bezzasadnie, do starych ulubionych nagrań ulubionych utworów. W tym przypadku trudno mi wyobrazić sobie wykonanie, które mogłoby przewyższyć interpretację Czernuszenki w zakresie jego oddania, mocy i pewności głosów oraz czystego rosyjskiego ducha i zapału. Łotewski Chór Radiowy zapewnia inne, i na swój sposób, równie satysfakcjonujące wrażenia. Spodziewam się również, że będę coraz bardziej, z każdym przesłuchaniem, doceniać wykonanie podlaskie i gorąco polecam je słuchaczom jako pewne i inspirujące wprowadzenie do tego wspaniałego dzieła.